M jak Medium

Pod koniec XIX wieku oznaczało osobę, która rozmawiała z duchami. 100 lat później mówiliśmy o mediach drukowanych i elektronicznych, dzięki którym pozyskiwaliśmy wiedzę o świecie. A dziś? Dziś każdy może stworzyć sobie swoje własne medium.

Znudziły Ci się sensacyjne nagłówki portali newsowych? Zastanawiasz się, jak to możliwe, że na stronach internetowych największych dzienników obok wiadomości gospodarczych pojawiają się doniesienia o sukience nieznanej Ci „gwiazdy”? Może zatem czas stworzyć sobie własne medium?
Jedni będą pisać bloga, inni skorzystają z serwisu internetowego o nazwie Medium. Ten ostatni to rodzaj agregatora treści pisanych przez różnych autorów. Można ułożyć swoją własną stronę z newsami, zależnie od zainteresowań. Czegóż tu nie ma: Kultura, Design, Polityka, Start’upy, Sport, Technologia, Business, Marketing, Przywództwo, Zdrowie, Związki, Podróże, Środowisko, Przyszłość, Filozofia… Nie wyczerpałam nawet połowy kategorii. A w każdej z kategorii setki, tysiące artykułów tworzonych przez ludzi z całego świata. Ale – jak mi się zdaje – nie przez celebrytów.

Medium dla zawodowców

Oczywiście, wielu autorów publikujących na Medium robi to w ramach swojej pracy zawodowej, możemy więc czytać zarówno teksty dziennikarzy, jak i naukowców, artystów, czy przedsiębiorców i ekspertów z określonych dziedzin. W serwisie panuje demokracja, chociaż, oczywiście, administratorzy czuwają nad przestrzeganiem standardów redakcyjnych.
Medium oferuje też możliwość prowadzenia bloga firmowego. Teksty pojawiają się wówczas na Medium i na stronie własnej firmy. Tak robi np. The Heart.
Serwis Medium powstał w USA. Ciekawa jestem, kiedy ktoś wymyśli podobne narzędzie w Polsce. A może powstanie polska wersja językowa, jak to było w przypadku Facebooka?

Informacyjny potop 

Przyrost treści w każdej minucie jest tak potężny, że dawno przestaliśmy ogarniać umysłem te terabajty (już miałam napisać „megabajty”, ale ugryzłam się w język. Dlaczego? Przeczytaj tekst „Mega dzban, czyli spam”). Nie dziwią więc kolejne próby stworzenia aplikacji, czy serwisów, które te treści będą porządkować zgodnie z intencją użytkownika. Wcześniej czy później okazuje się jednak, że zamiast naszego umysłu, do porządkowania zaprzęgane są algorytmy (czyli jednak sztuczna inteligencja). I popadamy w pułapkę treści reklamowych, fake newsów, czy clikbaitowych tytułów.
To tak jak z Facebookiem: miał się stać najbardziej demokratycznym narzędziem do komunikacji na świecie, a teraz zagraża i demokracji, i mediom (zainteresowanych zgłębieniem tej tezy odsyłam do artykułu Michała Szułdrzyńskiego w Rzeczpospolitej: Złapani w sieć Facebooka).
Trzeba wrócić do czasów krytycznej lektury, inaczej nawet nie zauważymy, jak sterują nami roboty zaprogramowane przez ludzi zainteresowanych wyłącznie zyskiem. Jeśli nam się nie chce, jeśli wysiłek umysłowy kosztuje zbyt dużo czasu i energii, to nie dziwmy się, że tracimy kontrolę nad otaczającymi nas treściami.